Prawo i Sprawiedliwość Waldemar Kraska Senat Rzeczypospolitej Polskiej
dołącz na facebook
Start   Komentarze   Pawlak w sądzie, ale bez Kargula
Podziękowania
Komentarze
  • Pawlak w sądzie, ale bez Kargula

    Pamiętacie Państwo film „Sami swoi”? Jechał Pawlak sądzić się o kota z Kargulem i kazał sobie granat przynieść, bo: „sąd sądem, ale sprawiedliwość po naszej stronie być musi!”. Dzisiaj Pawlak też chce się po sądach ciągać.


    Pięć miesięcy temu PSL-owcy zagłosowali za możliwością niekarania za narkotyki. To fakt i każdy może to sprawdzić w sejmowych stenogramach. Ale gdy to przypomniał Jarosław Kaczyński, podnieśli krzyk i chcą się sądzić. Biorą w tym wzór z Tuska, którego ekipa też wytoczyła proces PiS-owi. Za to, że posłowie PiS wyliczyli ekipie Tuska chwalenie się nieswoim sukcesami. Wyliczyli 99 (słownie: dziewięćdziesiąt dziewięć) przypadków jak PO przypisała sobie cudze zasługi. Okazało się, jak w kabarecie Smolenia, że nie można mówić, że cały traktor jest zepsuty – bo przecież jedno koło ma dobre! Przed sądem PO udowodniła, że miała udział w 4 inwestycjach. Wynika z tego, że 95 na 99 inwestycji PO sobie przywłaszczyła. Taka to „Polska w budowie”. A dlaczego PiS nie daje wciągnąć się w te sądowe gierki? Bo nie chce tu być tym Kargulem.
    W tę sobotę PO ogłasza już swoje nowe hasło. Najwyraźniej na „Polskę w budowie” Tuska nikt się nie nabierał. I nic dziwnego. To było, jak z majstrem – fajtłapą. Obiecywał zreperować kran. Później tygodniami coś tam przy nim kręcił, a woda dalej lała się na podłogę. Potem ogłosił, że kran jest w reperacji (tak jak u Tuska „Polska w budowie”). I mówi, że już tak wiele zrobił, że kręcąc przy kranie już tak wiele się nauczył, i dziś wie, że jest na dobrej drodze i skoro już zaczął, to chce kręcić dalej...
    A woda dalej leje się na podłogę.
    WALDEMAR KRASKA

     
  • Bańka mydlana prysła

    Wspólnie wybraliśmy nowego Prezydenta RP. Za cztery miesiące wybierzemy swoich reprezentantów do sejmu i senatu. A wraz z tym kierunek, w którym ma iść nasz kraj.
    Pycha kroczy przed upadkiem - ta prawda zaczerpnięta z biblijnej Księgi Przypowieści Salomona jest dobrym komentarzem dla ostatnich wydarzeń na polskiej scenie politycznej. Przecież jeszcze tak niedawno Adam Michnik z "Gazety Wyborczej" przekonywał, że Bronisław Komorowski może przegrać wybory jedynie wtedy, gdyby "pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży". Jeszcze tak niedawno premier Tusk i jego następczyni konsekwentnie zamiatali pod dywan kolejne afery tłumacząc z uśmiechem, że przecież nic wielkiego się nie stało, że nadal jesteśmy zieloną wyspą mlekiem i miodem płynącą, że PKB rośnie, że liczymy się w Europie itd.
     

    Dziś sytuacja rysuje się już nieco inaczej. Prezydent elekt Andrzej Duda pracuje w tymczasowej kancelarii przy ulicy Foksal, zaś rząd Ewy Kopacz - niczym rozbitkowie - kołysze się jeszcze na wzburzonych posztormowych falach co i raz chwytając się rozmaitych brzytew. Mydlana bańka pękła! I to nie dziwi, bo przecież nie można było pompować jej w nieskończoność cynizmem, kłamstwem, pychą, pogardą i zwyczajnym lenistwem.
    Premier w gorączce przetasowuje rząd - niczym fatalny trener na pięć minut przed gwizdkiem sromotnie przegranego meczu. Z boiska schodzą gracze, którym wciąż jeszcze odbija się ośmiorniczkami i drogim winem, przy którym jeszcze niedawno bez skrępowania prawili o "kamieni kupie", czyli o naszym kraju. Dlaczego dopiero teraz schodzą? Czy ktoś jeszcze się łudzi, że polscy obywatele nabiorą sie na "nowe twarze" w ministerstwach? Przecież to wciąż ta sama drużyna, ten sam teatr i ta sama sztuka, za której marne wykonanie wyborcy już wydali ocenę.
    „Najwyższy czas na to, aby skończyły się afery, aby skończyło się kompromitowanie Polski na arenie międzynarodowej. Te wstrząsy nazywane są eufemistycznie, rekonstrukcją. Można wyrazić zdumienie, ale budzi mój niepokój, że afera taśmowa wybuchła rok temu, a ze zmianami mamy do czynienie dzisiaj” - stwierdził prezydent-elekt Andrzej Duda.
    Chcemy przejrzystej i jasnej sytuacji. Chcemy żyć w kraju i odpowiadać za kraj, który służy swoim obywatelom - a nie ekipom cwaniaków załatwiających przy ośmiorniczkach i winie swe szemrane interesy. Chcemy transparentności. Bez zamiatania afer pod dywan, bez aroganckiej władzy, bez kolejnych maskarad i mydlanych baniek. I jeszcze jedno: pani Premier, baniek mydlanych się nie skleja. Zwyczajnie się nie da.
    WALDEMAR KRASKA
    19 czerwca 2015
  • Sztuka zamiatania

    Coraz krótsza jest pamięć obywatela, wyborcy, szarego zjadacza chleba. Żyjemy w czasach powszechnej amnezji. I niestety, nie jest to dobre dla przejrzystości życia publicznego.
    Suchą nogą zwykło przechodzić się w Polsce przez morze afer, niewyjaśnionych i wciąż niejasnych, a najczęściej gorszących wydarzeń. Pourywane śledztwa, których zakończenia nie widać, ciche reaktywacje wczorajszych winowajców.
    Kto dziś jeszcze pyta o wyjaśnienie okoliczności tak przecież niedawnej, bo zaledwie ubiegłorocznej afery taśmowej? Kto jeszcze nosi w pamięci aferę związaną z taśmami Serafina? A kto jeszcze pamięta okoliczności chociażby afery hazardowej, stoczniowej, informatycznej? Wszystkie one i cały rząd wcześniejszych znikają nam z oczu bez wyjaśnienia. W ich miejsce pojawiają się kolejne tematy, które odwracają uwagę od wczorajszych, tak jakby te niemal nie istniały. Widzimy jak do perfekcji opanowano sztukę zamiatania trudnych spraw pod dywan. Widzimy zarazem z jaką odpowiedzią spotykają się ci, którzy podnoszą nadal głos w sprawie wyjaśnienia tych afer. Ci, którzy nadal chcą poznać prawdę.

    PiS w sprawie powołania komisji do zbadania afery podsłuchowej składało wnioski jeszcze we wrześniu, później w styczniu, kolejny w marcu - nie znajdując zainteresowania w Sejmie. Cały czas naciskamy na wyjaśnienie niejasnej sytuacji z minionych wyborów samorządowych, w których to 17% głosów okazało się nieważnych. Czy miały tu miejsce nadużycia? Czy manipulowano wynikami? Bez odpowiedzi na te pytania cierpieć może polska demokracja - zwłaszcza w roku podwójnych wyborów. Czy te pytania również zamiecione mają spocząć pod dywanem?
    Im więcej będzie towarzyszyło nam niejasności, niedomówień, nierozwiązanych spraw - tym mniejsze zaufanie społeczne będziemy mieli do instytucji państwa. Dlatego tym bardziej dziwią głosy krytykujące PiS za wszelkie działania zmierzające do odszukania prawdy. Do uleczenia tego zjawiska publicznej amnezji, które niczym rak trawi polską scenę polityczną. Przecież do podjęcia świadomej decyzji wyborczej potrzebna jest wiedza, potrzebna jest też pamięć, potrzebna jest transparentność.
    Za dwa tygodnie staniemy przed wyborem głowy państwa. Zajrzyjmy przed tym na to, co uzbierało się z zamiatania pod tym naszym dywanem. Prócz wciąż nierozwikłanych spraw znajdziemy tu również obietnice nieprzedłużania wieku emerytalnego, zrównanie dopłat rolniczych z innymi krajami UE, mieszkania dla młodych i całe mnóstwo dawnych wyborczych obietnic bez żadnego pokrycia. Samodzielnie wyciągnijmy wnioski i 10 maja nie głosujmy za kolejnym zamiataniem tylko głosujmy na prawdę.
    WALDEMAR KRASKA
    24 kwietnia 2015
  • Demokratyczna władza nie powinna dzielić społeczeństwa!

    Jestem lekarzem pogotowia ratunkowego. Przyjeżdżam na wezwania również do rolników z powiatu sokołowskiego. I jakoś nie widzę u nich tej idylli, o której dziś donoszą media!
    Środowa „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł, w którym sprawdza, czy polski rolnik jest bogaty, czy biedny. Powołuje się w nim na wyliczenia GUS, wedle których miesięczne przychody netto na osobę w gospodarstwach rolnych są powyżej średniej krajowej. Przypomina o miliardach zł dopłat, jakie otrzymała polska wieś po naszym wejściu do Unii Europejskiej. W komentarzach czytamy o bogaczach na traktorach za setki tysięcy, którzy chcą uprzykrzyć życie mieszkańcom metropolii. A wszystko to w kontekście rolniczych protestów przed kancelarią premiera w Warszawie.

    Tymczasem nigdzie nie widzę aby ktoś w tych mediach wspomniał choćby o skali bezrobocia ukrytego na polskiej wsi, o skali biedy i nierównych szans. Dane z GUS są danymi statystycznymi. A pamiętajmy, że za statystyką ukryć można wiele. Bo jeśli bogaty przedsiębiorca rolny na setkach hektarów je golonkę, a setka innych, drobnych rolników je kiszoną kapustę – to w statystyce wyjdzie, że wszyscy jedli… gołąbki.
    Dlaczego przy okazji protestów rolniczych nie mówi się o tym, że nadal nierozwiązana jest sprawa wyrównania dopłat rolnych w krajach UE? Dlaczego nie mówi się o miliardowej karze za przekroczenie kwot mlecznych? Dlaczego nie mówi się o tym, że Komisja Europejska opublikowała raport, z którego wynika, iż polscy rolnicy zarabiają średnio trzy razy mniej w porównaniu do rolników z Francji czy innych państw członkowskich UE? Skoro na polskiej wsi jest tak dobrze, to skąd biorą się te głośne komornicze likwidacje, zajęcia sprzętu, traktorów? Wreszcie, dlaczego nie mówi się o efektach embarga na produkty rolne do Rosji? A przecież to właśnie polscy rolnicy są naszymi ofiarami konfliktu na Ukrainie i zaostrzonej sytuacji międzynarodowej!
    Za to coraz głośniejsze stają się w mediach komentarze, że nie warto płacić za rolników. Tak jak wcześniej słyszeliśmy, że nie warto płacić za górników, za lekarzy, związkowców, pielęgniarki, stoczniowców, za wszystkich, którzy przyparci do muru podnoszą głowy w akcie protestu.
    Jesteśmy świadkami pełnego załamania solidarności społecznej – w myśl zasady dziel i rządź koalicja PO-PSL i sprzyjające jej media nawzajem szczują na siebie ludzi. WALDEMAR KRASKA
    20 lutego 2015
  • Metoda na wilka w owczej skórze

    Jak bardzo wstydzić się muszą swej przynależności partyjnej osoby, które na czas wyborów uciekają się do takich ekscentrycznych przebieranek?

    Za chwilę się zacznie. Ruszy pełną parą kampania wyborcza przed głosowaniem, w którym wybierzemy nie tylko radnych, prezydentów, burmistrzów i wójtów. Wybierzemy przede wszystkim kierunek, w którym nasze samorządy będą podążać w najbliższych latach. Dlatego przyglądajmy się kampanijnym ruchom uważnie i analizujmy je z głową.


    Pojawiają się komitety, które pod nowymi szyldami zrzeszają dobrze już znane nazwiska. Tak jak ma to choćby miejsce w powiecie sokołowskim, gdzie funkcyjni działacze Platformy Obywatelskiej – zapewne w obawie, że sztandar ich partii jest dość skompromitowany i nie zapewni dobrego wyniku w wyborach – startują pod nowymi, okazjonalnymi nazwami. Powiatowe Porozumienie Samorządowe (w skrócie PPS) na pierwszy rzut oka nie kojarzy się wyborcom z PO. A jednak! Startują z tej listy pierwsze garnitury partyjnych działaczy PO. Podobnie rzecz wygląda w samym Sokołowie, gdzie listę do rady miasta przygotował Komitet Wyborczy Wyborców Młodzi dla Sokołowa. W rzeczy samej spotykamy na niej sporo nazwisk jednoznacznie kojarzonych z Polskim Stronnictwem Ludowym, a nawet osobę szefa powiatowych struktur tej partii.

    Przyglądam się temu z zainteresowaniem i pewną też dozą zdziwienia. Jak bardzo wstydzić się muszą swej przynależności partyjnej osoby, które na czas wyborów uciekają się do takich ekscentrycznych przebieranek? Jak naiwni w ich oczach muszą być wyborczy, skoro sądzą, że te przebieranki okażą się skuteczne i ryba połknie haczyk?

    Panowie, a może najwyższy czas postawić sprawę po męsku? Jeśli powodem do wstydu jest szyld własnej partii, to może należy tę partię zmienić, złożyć legitymację? Choćby tak, jak zrobił to jeden z czołowych działaczy PO, który szybko przeskoczył na wyborcze listy PSL. A tymczasem jest jak w bajce – wilk przebiera się za babcię i czeka na Czerwonego Kapturka. Tyle, że bajki dobre są dla dzieci.

    WALDEMAR KRASKA
    17 października 2014
  • 19 września 2014

    Efekt Tuska, czy efekciarstwo?

    Od ponad tygodnia w prasie czytamy o efekcie Tuska. Czyli o tym, jak to nominacja polskiego premiera na brukselskie stanowisko wspomaga Platformę Obywatelską w sondażach.
    Nominacja jest oczywiście wyróżnieniem dla naszego kraju. Przyznał to również Jarosław Kaczyński, dodając, iż w interesie naszego kraju jest wspieranie wszystkich naszych reprezentantów na arenie międzynarodowej. Podobnie, jak głównym celem tych reprezentantów winno być tam dbanie o polskie interesy. Tusk podał się do dymisji. Wskazał następcę – Ewę Kopacz, marszałek Sejmu RP. Media od razu rozgrzały się do czerwoności w komentarzach i spekulacjach nad kształtem jej gabinetu. Jak rozdzieli resorty? Jak zamierza rządzić? Kogo odsunie a kogo nobilituje?

    W jednej chwili stało się to, o czym wielokrotnie przestrzegałem na niniejszych łamach. Otóż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z uwagi publicznej znikają problemy, z którymi dotychczasowy premier nie potrafił sobie poradzić. Usuwają się same pod dywan afery, które – jak większość poprzednich – nie zostały właściwie rozliczone. Zresztą z grubsza biorąc minione 7 lat urzędowania Tuska na stanowisku premiera to nie był dobry czas dla naszego kraju. Zwróćmy uwagę na dane liczbowe – to twarde dowody, z którymi ciężko dyskutować.
    Od 2007 do końca 2013 roku dług publiczny wzrósł o 450 miliardów złotych. Aby go ratować dodatkowo ograbiono polskich obywateli z oszczędności w OFE na 150 mld zł. Nieustanne podwyżki podatków w tym w szczególności stawek podatku VAT (każdy rok obowiązywania podwyższonych stawek do około 6 mld zł wyjętych z kieszeni konsumentów) oraz likwidacja ulg podatkowych podcięło skrzydła przedsiębiorcom. Do tego dramatyczna sytuacja na rynku pracy, gdzie stopa bezrobocia sięga 14%, a wśród ludzi młodych do 34 roku życia stopa bezrobocia jest bliska 40%. Kryzys demograficzny – bo coraz mniej rodzin decyduje się na dziecko, a coraz więcej myśli o wyjeździe za granicę.
    I to jest faktyczny „efekt Tuska”, efekt – czyli skutek siedmioletnich działań. Natomiast chwilowy skok w sondażach to nie efekt. To efekciarstwo.
    WALDEMAR KRASKA

  • By żyło się lepiej…

    Emeryci i renciści – i to ci najbiedniejsi, którzy muszą żyć za 700 zł miesięcznie –nie będą mieli dostępu do darmowych leków. Tak zdecydowali senatorowie Platformy Obywatelskiej.
    Na ostatnim przed wakacyjną przerwą posiedzeniu Senatu, senatorowie Platformy odrzucili projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Ten projekt miał pomóc najbiedniejszym. Ludziom starszym, po 75-tym roku życia, rencistom i emerytom, którzy muszą przeżyć za mniej, niż 845 zł miesięcznie. Oni leków nie kupują, bo ich zwyczajnie nie stać. A przecież chorują i cierpią częściej niż inni. Bezpłatne leki otrzymać mieli również inwalidzi wojenni i wojskowi oraz osoby represjonowane. Dlatego w Senacie 7 sierpnia wspólnie z pozostałymi senatorami z Prawa i Sprawiedliwości głosowaliśmy za bezpłatnymi lekami dla najbiedniejszych emerytów i rencistów.

    Niestety, senatorowie Platformy Obywatelskiej, którzy również w Senacie mają większość, zagłosowali gremialnie przeciwko temu rozwiązaniu (na 76 głosujących aż 49 senatorów głównie z Platformy było przeciwko temu rozwiązaniu). Szczytem bezczelności, już po posiedzeniu Senatu jest wpis na blogu Jana Filipa Libickiego, senatora PO, który chwali się tam: „To ja zabrałem darmowe leki emerytom”, „Zrobiliśmy to jawnie i z otwartą przyłbicą".
    Bezczelne wyznanie senatora z PO jest najlepszym ukoronowaniem wyborczego hasła Platformy – „By żyło się lepiej… Wszystkim”. I tak po podniesieniu podatku VAT do 23%, po podniesieniu wieku emerytalnego, po licznych cięciach socjalnych przyszedł czas na dobranie się do chudych portfeli emerytów i rencistów – i to tych, którzy mają mniej niż 845 zł na przeżycie miesiąca. Te 845 złotych – to dla przypomnienia jedynie połowa ceny jednej kolacji Marka Belki i Bartłomieja Sienkiewicza.
    Proszę Państwa! Zarówno w Sejmie jak w Senacie RP można i trzeba zmieniać warunki życia w naszym kraju. Muszą tylko znajdować się tam osoby odpowiedzialne i gotowe do wprowadzania dobrych zmian. To od wyborców, od Państwa decyzji przy urnie zależy, czy w Senacie znajdą się ci rozsądni, czy też ci bezczelni z PO – jak wspomniany Libicki.
    WALDEMAR KRASKA
    14 sierpnia 2014 r.
  • Sztuka zamiatania pod dywan

    Lipiec bywa w Polsce bardzo gorący. Gorąco się zrobiło w lipcu 2002 roku, gdy przyszedł Rywin do Michnika. Nie mniej gorąco było w lipcu 2012, gdy wypłynęły nagrania Serafina z PSL. Dziś też jest upalnie, dzięki taśmom WPROST. Jak to mówi minister Bieńkowska: „Sorry, taki mamy klimat”.

    Przyjrzyjmy się bliżej narastaniu tych zmian klimatycznych. Pierwsza z większych afer, ta Rywina, wywróciła rząd SLD-UP-PSL. Pięć lat po niej premierem zostaje Donald Tusk, który zapowiada, że „wypali gorącym żelazem korupcję gdziekolwiek się pojawi". To tak przekonująco brzmiało wówczas z głośników telewizora.

    Jest październik 2009 roku. Wypływają na widok publiczny okoliczności spotkań polityków PO z lobbystami od hazardu. Chlebowski poci się przed kamerami a na cmentarzu, gdzie spotykał się Miro, Rycho i Zbycho jeszcze są ślady ich stóp. „Czy rząd Tuska przetrwa aferę?” – zastanawia się prasa. Przetrwał. A trzy lata temu umorzono śledztwo w sprawie afery hazardowej.
    Lipiec 2012 roku. Znów robi się gorąco w związku z taśmami PSL. Nagrania Serafina pokazują cały nepotyzm i machlojki w spółkach związanych z resortem rolnictwa. Ze stanowiskiem żegna się minister Sawicki. „Czy koalicyjny rząd Tuska przetrwa aferę?” – zastanawia się prasa. Przetrwał.
    Później wybucha sprawa Amber Gold i niejasne powiązania z nią działaczy PO na Wybrzeżu. „Czy Tuska wiedział?” – zastanawia się prasa. Lecz zanim padnie odpowiedź mamy już infoaferę - największą aferę korupcyjną III RP. Co najmniej 38 podejrzanych, 21 zatrzymanych i największa udowodniona łapówka w historii kraju, sięgająca 4 mln zł. A wszystko w MSWiA, tuż pod nosem premiera. Teraz mamy taśmy Wprost. Czołowi politycy PO mówią na nich o państwie istniejącym teoretycznie, o kupie kamieni, także o tym, że po wyborach paliwo może być i po 7 złotych… Dużo mówią, ale większości nie da się cytować. „Czy rząd Tuska przetrwa?” – kolejny raz pyta prasa. Przetrwa, bo do perfekcji opanował sztukę zamiatania afer pod dywan. Przetrwa, jeśli nie będzie zdecydowanego oporu społecznego przeciw takim przekrętom. Już czas powiedzieć wyraźnie: Sorry, ale zmieniamy klimat. Jeśli nie chcemy kolejnych afer i premiera śpiewającego po nich kołysanki na nutę: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”.
    WALDEMAR KRASKA
    18 lipca 2014
  • Polska to nie prywatny folwark polityków PO!

    - Jest jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor” – te słowa ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, wygłoszone w maju 1939 r. z trybuny sejmowej przeszły do historii. W II Rzeczpospolitej honor był sprawą niezwykle ważną, wyznaczał standardy życia publicznego i zachowania – tak wojskowych, jak i cywilów.
    Gdyby owe standardy przełożyć na obecną III Rzeczpospolitą, nie do pomyślenia byłoby to, z czym mamy do czynienia w ostatnich dniach. Tygodnik „Wprost” ujawnił nagrania rozmów, które są szokujące i skandaliczne. Bo jak inaczej nazwać wypowiedź ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicz, który mówi, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie? Jak określić dyskusję tegoż ministra z szefem NBP Markiem Belką, podczas której panowie rozmawiają o warunkach wsparcia ze strony banku centralnego dla gabinetu Donalda Tuska, tak by władza nie dostała się w ręce PiS? Jak ocenić wiarygodność ministra Radosława Sikorskiego jako szefa polskiej dyplomacji w kontekście jego szczerych wypowiedzi w rozmowie z Jackiem Rostowskim?

    To, o czym mówią nagrywani, jak też i fakt, że owe nagrania zostały upublicznione świadczy o jednym: pod rządami koalicji PO-PSL państwo polskie doszło do stanu totalnego rozkładu. Stało się swego rodzaju bananową republiką, w której nikt za nic nie odpowiada, a za niewłaściwe postępowanie nie ponosi się konsekwencji.
    Wydawało się naturalne, że po tak wielkim skandalu czeka nas szereg dymisji, łącznie z Donaldem Tuskiem. Takich decyzji należałoby się spodziewać po ludziach honoru. Nic z tego. Główni bohaterzy afery podsłuchowej, na czele z premierem, próbują nam wmawiać, że tak naprawdę nic się nie stało. Że w rozmowach czołowych osób z polskich władz słychać nie elementy polityczno-biznesowego dealu, a – uwaga – „troskę o państwo”. Poniedziałkową konferencję prasową premiera, jak też wypowiedzi wielu polityków PO trzeba nazwać krótko - to zwyczajne kpiny z Polaków.
    W całej sytuacji milczy prezydent RP. Czy jest więc głową państwa, zatroskaną o losy Ojczyzny, czy może nadal członkiem rządzącej PO? Dlaczego nie słyszymy słów potępienia dla praktyk ujawnionych w nagraniach z strony koalicyjnego PSL? Dlaczego politycy koalicji rządzącej próbują wmawiać Polakom, że ważniejsze od tego, co zostało nagrane, jest ustalenie – kto nagrywał i dlatego nasyła się ABW na redakcję „Wprost”.
    Ja jednak wierzę w mądrość Polaków. Wierzę, że ocenią właściwie całą tę aferę podsłuchową. Ujawnienie w 2006 r. nagrań węgierskiego premiera, który przyznał się do okłamywania rodaków było początkiem wielkich zmian w tym kraju. Takie zmiany muszą nastąpić i w Polsce. My, Polacy, musimy uwierzyć, że nasze państwo nie istnieje tylko teoretycznie. I głośno mówić to tym, którzy naszą Ojczyznę traktują jak prywatny folwark i zapomnieli, co to honor.
     
    22 czerwca 2014 r.
  • Wyborczy bal przebierańców


    Nie milkną echa wokół zwyciężczyni tegorocznej Eurowizji, zwanej „kobietą z brodą”. Conchita Wurst – nie wiem jak dla Państwa, ale dla mnie ta przebieranka nie jest najbardziej zaskakująca.

    Trwa finał kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Co prawda pani/pan Conchita Wurst w tym turnieju nie startuje, ale jej głośne przebranie blado wypada na tle choćby naszych rodzimych polityków. Już w marcu na tych łamach pisałem o tym, jak premier Tusk z ministrem Sikorskim zaczynają się nagle przebierać w szaty PiS - mówić to, co głosił śp. Lech Kaczyński. Ale był to tylko wierzchołek lodowej góry. W trakcie kampanii cała Platforma Obywatelska próbuje się przypodobać wyborcom w stroju partii programowej. W tym przebraniu obnosi się swą niby poważną wizją Europy i wizją roli Polski. Dlaczego więc tak długo te ciuchy PO trzymała w szafie? Dlaczego nagle, u diabła, mielibyśmy uwierzyć, że PO ma wizję Europy, skoro od ponad siedmiu lat nie miała żadnej - tylko plan oczekiwania kolejnej transzy pieniędzy z budżetu Unii, by móc je szerokim gestem rozdzielać? A że PO programu nie ma – o tym świadczy choćby to, że bez problemu z jej listy startuje Michał Kamiński!

    Usłyszał on od premiera: „Nie martw się chłopie. Tutaj każdy skądś przyszedł”. I dodać można, że bez przeszkód programowych, bo programu nie ma. Jest za to obietnica tłustych posad i stanowisk.
    Cała ta koalicja rządząca w Polsce włada jak mafia na Sycylii. Liczy się dobro rodziny, a nie reguły moralne. Dlaczego więc mielibyśmy uwierzyć w również nowe przebranie PSL? Czy PSL w ogóle wygląda poważnie w europejskim wdzianku? Kiedy PSL schowało do szafy swoje szaty z afery taśmowej, przekrętów w Agencji Rynku Rolnego, nadużywania stanowisk i przepychanek z CBA? Polska Sitwa Ludowa jest nam potrzebna w Europie?
    Tak oto spece od wizerunku przebierają PO-PSL, kręcą loczki i pudrują koalicyjne buźki w wyborczym pędzie. Tym samym serwują nam znów stary dowcip z długą brodą. Dużo dłuższą od tej, którą ma Conchita Wurst. Tyle, że i na tym balu po raz kolejny okaże się, iż król tak naprawdę jest… nagi!
    WALDEMAR KRASKA

    16 kwietnia 2014

  • Stepowanie Tuska w butach Kaczyńskiego.

    21 marca 2014

    Błędem było odwrócenie się polskiego rządu od agresji Rosji na Gruzję i ośmieszanie prezydenta Kaczyńskiego. PiS tak nie robi. W obliczu sytuacji na Ukrainie staramy się mówić jednym głosem.

     
    W środowym orędziu premier Tusk mówił, że dla naszego bezpieczeństwa Ukraina musi być wolna, demokratyczna i zamożna. Wspieranie jej leży w naszym interesie. Bez dwóch zdań ma premier rację. Mówił premier, że nie można zapominać o Rosjanach, bo stosunki z nimi także rzutują na bezpieczeństwo Polski. I w tym ma premier rację. Wcześniej w Sejmie, gdy postulował ustami Schetyny aby stowarzyszenie Ukrainy z Unią dokonywało się przez Warszawę – znów miał premier rację. Od pewnego czasu, na kanwie wydarzeń z Krymu, Tusk ma rację coraz częściej. Bo mówi dokładnie to, co siedem lat temu mówił śp. Prezydent Lech Kaczyński.

    Już nawet komentatorzy debaty politycznej zaczynają używać sformułowania, że Tusk „mówi Kaczyńskimi” i działa jak oni. Osobiście się z tego cieszę, bo przecież nie chodzi tu o autorstwo trafnych politycznych diagnoz. Chodzi o polską rację stanu i jej wymagania. Dziś widzimy, że słynne słowa: „dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, później państwa nadbałtyckie a w przyszłości może i Polska” trafnie odkrywały intencje Putina i nie należało za nie drwić z nieżyjącego dziś prezydenta, który z przewidział zagrożenia ładu w Europie.
    Metamorfoza premiera Tuska mnie cieszy. Jego stanowisko we wspomnianych kwestiach ma poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To zrozumiałe. W czasie kulminacji wydarzeń na Ukrainie należy odłożyć bieżące spory na bok. Z pewnością powody do radości ma też sam Tusk. Wszak Platforma, która od miesięcy spadała w sondażach zaczyna teraz odrabiać swe straty. Sytuacja na Ukrainie pozwoliła odsunąć na bok ostatnie afery korupcyjne z udziałem PO, nawet międzynarodowy skandal z Protasiewiczem na lotnisku we Frankfurcie. Nie mówi się dziś, nawet na dwa miesiące przed wyborami do europarlamentu, o niewłaściwym gospodarowaniu funduszami unijnymi.
    Póki co chodzi Tusk w butach Kaczyńskiego. Tylko ciekawe jak długo?
    WALDEMAR KRASKA

  • Wół, osioł, kozioł, baran i… mrówka.

    22 lutego 2014

    Pamiętacie Państwo bajkę Jana Brzechwy o stole, który trzeba było zanieść do szkoły? To bardzo zgrabny wierszyk i wymowny. Może być świetną ilustracją obecnej sceny politycznej w Polsce.

    Rzecz miała się następująco: stół miał zanieść wół, ale zlecił to osłowi, osioł - kozłowi, kozioł – baranowi, a ten dalej. Wreszcie, bez słowa skargi na swe plecy stół wzięła mrówka i zaniosła do szkoły. A teraz spójrzmy na to przez pryzmat naszych polityków. Siódmy rok z rzędu władzę sprawuje koalicja PO-PSL i stołów, czyli problemów do udźwignięcia, nawarstwił się cały szereg. Przez te lata ani Tusk, ani nikt inny z tej ekipy nie zaryzykował choćby wypracowania (bo nie mówię już o wprowadzaniu) zmian, które rozwiązałyby problemy Polaków z pracą, ze służbą zdrowia, z finansami publicznymi, z polityką prorodzinną itd.

    Czoła tym problemom stawiła wreszcie opozycyjna partia – Prawo i Sprawiedliwość. To ona zaprosiła ekspertów (i to nie koniecznie głosujących na PiS) do wspólnej pracy nad programem, który ma zaradzić najważniejszym sprawom dla polskich obywateli. Ten program został oficjalnie przedstawiony przed niespełna tygodniem. Opiera się na trzech zasadniczych filarach – zdrowiu, pracy i rodzinie. Jego nadrzędnym celem jest dokonanie w kraju takich zmian, aby za parę lat młodzi ludzie nie uciekali za granicę, aby chętniej zakładali rodziny i rodzili dzieci, aby przedsiębiorcy otrzymywali od państwa pomoc – nie kolejne przeszkody, aby chorzy mogli się leczyć – a nie dodatkowo tracić czas i zdrowie w kolejkach. Bo tak powinno być w normalnym państwie.

    Nie umilkły jeszcze echa kongresu programowego PiS, a już słychać głosy krytyki. Tusk pyta, gdzie są te zakopane miliardy, które obiecujemy. Jego poplecznicy oskarżają autorów programu o populizm. W mediach prorządowi publicyści krzyczą: Nie da się! W bajce Brzechwy zapewne wół krytykowałby mrówkę, że jest za mała, aby stół dźwigać. Osioł krytykowałby mrówkę, że złą trasę ze stołem do szkoły wybrała. Kozioł naśmiewałby się, że mrówka źle stół schwyciła. Baran, jak to baran, też coś by na mrówkę znalazł. A mrówka? I tak stół zaniesie.

    Podobnie jest z programem PiS. Jeśli wyborcy dadzą nam szansę – my ten program zrealizujemy!

    WALDEMAR KRASKA
  • 17 stycznia 2014

    Choroba resortu zdrowia

    Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, ile kosztujesz, aż się zepsujesz – pisał Jan Kochanowski. Nie mógł wiedzieć, ileż zdrowia, niemal pięć wieków później, będzie Polaków kosztowało… zdrowie.

    Upadające szpitale, długie oczekiwania na wizytę u specjalisty, przepychanki ministerstwa z Narodowym Funduszem Zdrowia, dymisje, a w tle długie kolejki do lekarzy, do rehabilitantów. Chaos, bałagan i dla kontrastu uśmiechnięta buzia ministra Arłukowicza. W środę posłanka Anna Zalewska, zgłaszając wniosek o jego dymisję pytała wprost: „Czy nie lepiej po prostu powiedzieć: dziękuję, przepraszam nie mam pomysłów, może miałem, ale nie potrafiłem ich zrealizować?”. Oczywiście wątpliwe jest, że minister zostanie szybko odwołany. Przecież koalicja PO-PSL i pod względem zdrowia nie ma sobie zbyt wiele do zarzucenia. Co prawda jakiś czas temu przed kamerami premier pogroził ministrowi palcem. I na tym stanęło.
    Czy wiecie Państwo, że nasz kraj zajmuje jedno z ostatnich miejsc wśród krajów Unii Europejskiej, jeżeli idzie o wydatki na publiczną służbę zdrowia? Dziś ogół wszystkich wydatków na leczenie to 4, 5% PKB. Prawo i Sprawiedliwość od długiego czasu domaga się zwiększenia tej puli do 6%. Ale nasz głos jest ciągle ignorowany.
    W pierwszych dniach tego roku w Senacie złożyliśmy poprawkę budżetową o zwiększenie dotacji z budżetu do NFZ na kwotę 850 mln zł. Chodzi tu o pieniądze na leczenie osób, które nie zostały zgłoszone do ubezpieczenia zdrowotnego, a które mają konstytucyjne prawo do bezpłatnej pomocy medycznej (dzieci, kobiety w ciąży, bezdomni i.in.). Rząd na ten cel zarezerwował tylko 165 mln zł. Tymczasem miniony rok pokazał, że potrzebne jest ok. 1 mld zł. Takich też pieniędzy domagała się szefowa NFZ i za to została odwołana. Przy tym minister Arłukowicz nie krył pretensji do dziennikarzy, że się go o to czepiają. Niebawem nie będzie krył pretensji do chorujących, że chcą się leczyć.
    Jak widzimy leczenia wymaga przede wszystkim resort zdrowia. Najwyższy czas jest skończyć z tą chorą sytuacją, w której polski pacjent musi mieć końskie zdrowie i stalowe nerwy… aby się leczyć.
    WALDEMAR KRASKA
  • Medialny teatr cieni

    W telewizji jeszcze nie dopaliły się race po chuligańskich ekscesach na ulicach Warszawy, związanych z Marszem Niepodległości. Winą za wszystko próbuje się obarczyć PiS.

    W Święto Niepodległości Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało dwudniowe obchody. W niedzielę 10 listopada na ulicach Warszawy wzięło w nich udział ponad 30 tysięcy osób. Uroczystość rozpoczęła się w Katedrze na Starym Mieście, a następnie przemarszem pod Pałac Prezydencki i pomnik Józefa Piłsudskiego na placu jego imienia, a także grób Nieznanego Żołnierza. Natomiast 11 listopada główne obchody 95. rocznicy odzyskania niepodległości PiS organizowało w Krakowie. Uczestniczyły w nich również dziesiątki tysięcy osób – bez żadnych ekscesów. W radosnym nastroju świętowano także w Siedlcach, w Sokołowie, w Łosicach. Kto więc tak uparcie chce przypinać PiS-owi łatkę prowodyra chuligańskich burd?

    Już 6 listopada, a więc sporo przed Dniem Niepodległości minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” stwierdził, że PiS ucieka od konfrontacji: „PiS moim zdaniem boi się konfrontacji liczebnej, z czymś co mu nagle wyrosło po prawej stronie. Nie chce wchodzić w licytację, która manifestacja jest większa. I ucieka o tej konfrontacji”. A kto jak kto, ale ten spec od służb wewnętrznych musiał przecież przewidywać, co stanie się na ulicach Warszawy.
    Cała ta obecna medialna zawierucha, szukanie winnych, dyplomatyczne połajanki ambasadorów, zdjęcia spalonej tęczy etc, zdominowały przekazy mediów. Zabrakło już miejsca na rzeczy znacznie ważniejsze, o których mówi się mniej, a nawet wcale. A przecież w Warszawie właśnie trwa szczyt klimatyczny, którego ustalenia mogą wywrzeć znaczny wpływ na losy naszego przemysłu (opartego na węglu). A przecież zaledwie przed tygodniem Sejm odrzucił obywatelski wniosek o ogólnopolskie referendum edukacyjnego. I na te tematy cisza!
    To wszystko przypomina teatr cieni. Wszyscy patrzą na cienie. Najwyższy czas przyjrzeć się robiącym je dłoniom.
    WALDEMAR KRASKA

  • Co dalej z Dniem Wagarowicza?

    Prezydent Warszawy zbiera gratulacje. W nich osoby piastujące ministerialne stanowiska, rządowe posady, winszują sukcesu. A paradoksalnie, tym sukcesem jest zbyt niska frekwencja wyborcza.

    Na referendum w stolicy, w sprawie odwołania ze stanowiska Hanny Gronkiewicz-Waltz poszedł co czwarty warszawiak. Prawie każdy (aż 95 proc.) głosowało w nim przeciwko pani prezydent. Zabrakło udziału w głosowaniu zaledwie 3,5% uprawnionych, by została ona odwołana. Można więc bez przesady stwierdzić, że była od tego o przysłowiowy włos. Czy jest się więc z czego cieszyć?
    W kampanię referendalną w stolicy zaangażowali się zarówno prezydent, jak premier. Obok nich co poniektórzy ministrowie. Wszyscy oni zachęcali wyborców do pójścia na wagary. Czy jest to powód do dumy dla naszej skądinąd młodej demokracji?
    Zaraz po ogłoszeniu wyników (jeszcze tych wstępnych) posypały się gratulacje pod adresem pani Gronkiewicz-Waltz. A ja zastanawiam się, czego właściwie można by jej w takiej sytuacji gratulować? Czy tego, że ponad 320 tysięcy mieszkańców Warszawy nie chce jej widzieć w fotelu prezydenta miasta? Czy też tego, że pozostałych udało się skutecznie zniechęcić do głosowania?
    Ciekaw jestem też co z ust premiera i prezydenta usłyszymy za parę miesięcy, przed wyborami do Europarlamentu i do naszych samorządów. Czy zapomną o warszawskim dniu wagarowicza i znów przekonywać będą, że „udział w wyborach to obywatelski obowiązek”?
    Referendum stołeczne odsłoniło nam dość ważną prawdę o formacji aktualnie rządzącej Polską. Otóż, posługuje się ona moralnością właściwą Kalemu, temu z kart Sienkiewiczowskiej „W pustyni i w puszczy”. „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy (...) to jest zły uczynek (...). Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy”. Tylko, czy takiej moralności oczekujemy od demokratycznie wybranej władzy?
    Po ostatniej przegranej na Wembley trener Fornalik nie jest już selekcjonerem polskiej reprezentacji piłkarskiej. Natomiast po przegranej w Warszawie tamtejsze władze pozostają niezmienione. Opustoszały tylko trybuny.
    WALDEMAR KRASKA

  • Pod koniec lata Tusk ogłasza wiosnę!

    06 września 2013

    Kilka lat temu premier rządu PO-PSL ogłosił Polskę „zieloną wyspą”. Zaś parę dni temu obwieścił nam koniec kryzysu. Od samego mieszania herbata nie stanie się słodsza, panie premierze!

    Na Forum Ekonomicznym w Krynicy Tusk stwierdził, że kryzys się skończył. Ten optymizm szefa rządu jest dość zabawny. Podobny do tego sprzed sześciu lat, kiedy obiecywał, że po przejęciu władzy przez PO nastąpi w Polsce cud gospodarczy. Później jeszcze pamiętamy radość premiera przed mapą, na której Polska zieleniała na tle krajów świata. Przyznać trzeba, że zapowiadany cud się ziścił. Wszak za rządów PO-PSL aż 2 mln młodych Polaków znalazło pracę i lepsze życie. Bo wyjechało z Polski. Gdyby nie wyjechali, mielibyśmy dziś w Polsce bezrobocie na poziomie ok. 28%.
    Polski dług publiczny wynosi 874 mld zł (na jednego mieszkańca to aż 23 000 zł). Ale to nie przeszkadza premierowi ogłaszać koniec kryzysu. Bo kryzysem dla Tuska najwyraźniej nie jest ogromne bezrobocie wśród młodych Polaków, ani niskie pensje, ani zanik kredytów mieszkaniowych i konsumpcyjnych, nawet skandaliczny stan służby zdrowia. A skoro dla szefa rządu PO-PSL kryzysu nie ma, to zapewne nie ma też potrzeby przeprowadzania reform w gospodarce, które wyciągnęłyby poziom życia Polaków z ostatnich miejsc wśród członków Unii. Skoro kryzysu nie ma, to nie ma też potrzeby reagować na drastyczny spadek cen skupu rzepaku i zbóż. Bo czegoż chcą ci rolnicy od rządu, skoro premier ogłasza, że kryzys się skończył?
    A skoro jest tak dobrze, to czym teraz zajmował się będzie premier? Zdradził nam to w ostatnią środę: – Moim zadaniem jest nie dopuścić do tego, żeby Jarosław Kaczyński w Polsce kiedykolwiek rządził – powiedział Tusk na konferencji prasowej.
    Ja natomiast uważam, że przed premierem polskiego rządu powinny stać zupełnie inne zadania. Zaś jego ogłaszanie w blasku fleszy zakończenie światowego kryzysu zakrawa na śmieszność. Równie dobrze premier Tusk mógłby ogłosić rychłe nadejście wiosny. I mniejsza z tym, że w przededniu jesieni.
    WALDEMAR KRASKA

  • 16 sierpnia 2013

    Jak leczyć PiSofobię?

    Pisior? Długo nie będzie dyrektorem – tymi słowami premier Tusk skomentował informację, że szef gabinetu ministra spraw wewnętrznych był współpracownikiem Prawa i Sprawiedliwości.
    Różne fobie miewają ludzie. Jedni boją się pająków. Inni burzy. Jeszcze inni boją się żab. Tymczasem, jak mogłoby się wydawać Donald Tusk - premier rządu PO-PSL, miał nie bać się niczego. Taki przynajmniej budowano mu wizerunek. Tymczasem bańka prysła i jak z Puszki Pandory wysypały się wszelkie jego lęki, niechęci i obawy. Dziś widzimy, że spośród nich prym wiedzie PiSofobia. Dla Tuska sympatyk PiS to „Pisior”. Zaś dla „Pisiora” miejsca przy stole nie ma – jak Tusk przekonywał regionalnych przedstawicieli PO. Przebieg takiej właśnie rozmowy zarejestrował jeden z gości premiera.
    Nie od dziś widzimy w PO i w PSL, przejawy dyskryminacji ze względu na sympatie polityczne. Jeśli jesteś za PiS – możesz stracić stanowisko, twoje aplikacje mogą być odrzucone, twoje starania o dofinansowanie może zostać przesunięte na koniec kolejki etc. To nie różni się od dyskryminacji na tle rasowym, na tle płci czy wyznania. I jak w przypadku każdej dyskryminacji u jej podstaw kryje się lęk. To lęk przed utratą władzy. Ten lęk próbuje się zaszczepić w mediach, przyprawiając PiS kopyta i rogi. Strasząc, że rządy PiS będą horrorem dla Polaków. Tymczasem, jak to we wtorek w Poranku Radia TOK FM trafnie ujął Jacek Sasin: „Rysowano czarny obraz rządów Prawa i Sprawiedliwości. A to był czas koniunktury gospodarczej, rozwoju, spadku bezrobocia, realnej poprawy warunków życia. Ludzie za tym tęsknią.” Bo dziś już ponad dwa miliony Polaków wyjechało z kraju (dla porównania tyle samo obywateli uciekło z Syrii przed wojną domową). Polacy uciekają przed biedą, brakiem perspektyw, pewności jutra. To najlepsze podsumowanie 7 lat rządów PO-PSL.
    Jak więc leczyć rządową PiSofobię? Najlepiej przy pomocy karty wyborczej. Tak jak zrobili to mieszkańcy Elbląga, Rybnika, liczę, że niebawem Warszawy a za kilkanaście miesięcy całego kraju.
     
    WALDEMAR KRASKA

  • Rytualny ubój finansów państwa

    19 lipca 2013
    Rytualny ubój finansów państwa
    W Warszawie na Wiejskiej krąży żart, że gdyby wysłać ministra Rostowskiego z Tuskiem na Saharę, to po tygodniu ich pobytu na tej największej pustyni zabrakło by piachu.

    Coś w tym jest. Gołym okiem widać, że ludzie odpowiedzialni za budżet naszego państwa zupełnie sobie z nim nie radzą. Finanse publiczne leżą. Premier opowiada jak chce chronić obywateli przed cięciami budżetowymi, choć to przecież jasne, że nam wszystkim właśnie wystawia rachunek na prawie 30 mld zł - tylko w tym roku. W dużej mierze zawdzięczamy to jego nieodpowiedzialnej polityce gospodarczej i finansowej. Deficyt budżetowy przekracza wszelkie progi bezpieczeństwa. Planowane wpływy z podatków nijak mają się do rzeczywistości. Zakładane dochody budżetowe będą niższe o około 24 mld zł. Dlatego sierpniowa nowelizacja budżetu ma polegać na podwyższeniu deficytu budżetowego o 16 mld zł i cięciach wydatków na około 8,5 mld zł. W korytku robi się dramatycznie pusto.

    Sytuacja jest śmieszna i zarazem tragiczna. Ot, mamy krawców, którzy mieli uszyć garnitur, ale materiału starczyło im zaledwie na… stringi. I to stringi niezwykle odważne. To nawet byłoby zabawne, gdyby nie fakt, że sprawa dotyczy naszych (podatników) pieniędzy! Otwarcie mówi się już o sięgnięciu po pieniądze z Otwartych Funduszy Emerytalnych. Po głośnym podniesieniu wieku emerytalnego ta informacja powinna zaniepokoić nas wszystkich. Nie dość, że będziemy pracowali o kilka lat dłużej, to jeszcze pieniądze, jakie dostaniemy w formie emerytury dziś są trudne do określenia. Inaczej mówiąc, problem budżetu spycha się w przyszłość, zamiata się go pod przysłowiowy dywan.
    – Jak długo Polska może, bez niszczących szkód, znosić rządy bankrutów i nieudaczników, którzy nie potrafią rządzić?” – pyta Jarosław Kaczyński. Osobiście mam nadzieję, że już nie długo. Zresztą ostatnie wyniki sondaży, w których coraz mniej osób chce głosować na obie partie rządzące wskazuje, iż nie jestem w tej nadziei osamotniony. Póki co, budżet państwa potrzebuje uzdrowienia, potrzebuje lekarzy. Tymczasem zabierają się za niego sami rzeźnicy.
    WALDEMAR KRASKA

  • A bal na Titanicu trwa…

    17 maja 2013
    Nasz kraj już nie płynie, nie dryfuje. Za to coraz bardziej nabiera wody. Tymczasem w sterówce w najlepsze trwa dziwna zabawa. Tańczy się chocholi taniec – jak w „Weselu” Wyspiańskiego.
     
    Co robi rząd PO-PSL w sprawie lawinowego wzrostu bezrobocia? Co robi rząd by poprawić dramatyczny spadek produkcji, wyjątkowo niskie wpływy do budżetu? Co robi rząd w sprawie wprowadzenia koniecznych reform: służby zdrowia, systemu podatkowego, emerytalnego oraz sądownictwa? Czy rząd w ogóle coś robi?

    Przede wszystkim serwowane są nam kolejne teatrzyki medialne pod pretekstem wymiany tego, czy innego ministra. Dobrą pożywką dla mediów może też być debata nad związkami partnerskimi albo inne propagandowe sztuczki. Dobrze to określił prof. Czapiński: - To propaganda, jak z badań im wyszło, że należy obiecać przedszkola czy ustąpić matkom I kwartału, to to zrobiono. Nie wynikało to z racjonalnej polityki rodzinnej tylko z marketingu. – Tak, jak król Artur radził się czarodzieja Merlina, tak Tusk śledzi wyniki sondaży. Patrzy, co się „sprzeda” w prasie i telewizji.
    Na początku maja dowiedzieliśmy się, że Komisja Europejska żąda od Polski zwrotu 79,9 mln euro z funduszy na rozwój obszarów wiejskich. Te pieniądze nie zostaną przelane na konto Brukseli z budżetu państwa, lecz potrącone z przyszłych funduszy rolnych. Polscy rolnicy dostaną o 80 milionów euro mniej! Rząd o grożącej karze wiedział od 2009 roku, ale panowie woleli sobie robić zdjęcia przed mapą z zieloną wyspą w Europie i wmawiać nam, jak jest cudownie. Gdy szydło wyszło z worka, Tusk starym zwyczajem próbował zwalić winę na poprzedników. Nie udało mu się to.
    Coraz więcej podobnych szydeł wychodzi z worka i coraz trudniej jest udawać, że nic się nie stało. Dziś w badaniach poparcia PiS już wyprzedza PO. Ludzie mają dość kłamstw i medialnych teatrzyków. Coraz głośniej mówi się wręcz o wcześniejszych wyborach. A statek, którym wszyscy płyniemy potrzebuje dobrego kapitana. Nie zaś dyrektora wesołego miasteczka.
    WALDEMAR KRASKA

  • Czy dzieci są luksusem?

    Mało nas do pieczenia chleba – tę popularną pioseneczkę śpiewają dzieci w przedszkolach. Coraz częściej śpiewać ją zaczynają również urzędnicy Zakładu Ubezpieczeń społecznych.

    Zamykane są kolejne szkoły, nauczyciele coraz liczniej trafiają na listę bezrobotnych. Powód jest prosty – niż demograficzny. W naszym społeczeństwie stale spada liczba urodzeń. Polska już w tej chwili znajduje się na 212 pozycji na 224 kraje świata pod tym względem. Czy wobec tego nie może nas dziwić dobre samopoczucie rządzącej krajem koalicji PO-PSL?
    Mawia się, że dzieci są dziś luksusem. Małżonkowie odkładają macierzyństwo na plan dalszy, na lepsze czasy, gdy będzie nas stać, jak się dorobimy. Czyli w nieznaną przyszłość. I trudno im się dziwić, gdy sytuacja materialna polskich rodzin jest z dnia na dzień gorsza. Gdy nie ma pracy, gdy państwo nie zapewnia żadnych ułatwień związanych z wychowaniem, żadnych znaczących ulg dla rodzin z dziećmi. Takie są efekty krótkowzrocznej polityki partyjnych szefów, zainteresowanych wyłącznie doraźnymi i medialnymi efektami.
    Niska dzietność – o czym dużo dyskutowaliśmy w parlamencie na debacie zorganizowanej przez PiS – jest źródłem bliskiego krachu naszego systemu emerytalnego. Zdajecie sobie Państwo dobrze sprawę z aktualnej sytuacji finansowej emerytów. Proszę sobie wyobrazić, o ile gorsza ona będzie, gdy jeszcze zmniejszy się liczba osób pracujących. A taka właśnie czeka nas przyszłość.
    Dodatkowo, jak pokazują badania, aż 38 procent zdolnych do pracy Polaków marzy, aby wyjechać i podjąć pracę za granicą. Wielu już tak zrobiło, wielu za granicą zakłada swoje rodziny i cieszy się macierzyństwem oraz zapleczem socjalnym z tym związanym. A w nas tylko może rosnąć żal, że koalicja rządząca nie zrobiła nawet kroku w stronę zbliżającą nas pod tym względem do krajów zachodu.
    Najwyższy czas na systemowe rozwiązania, które wzmocnią polskie rodziny. Zaś dzieci nie są żadnym luksusem, lecz jedyną drogą dla przetrwania naszego społeczeństwa, kultury i państwowości.
    WALDEMAR KRASKA
    19 kwietnia 2013 roku

  • Rząd się sam wyżywi

    15 marca 2013
    Rząd się sam wyżywi
    Tymi słowami w czasie stanu wojennego rzecznik PRL-owskiego rządu wykazał cały cynizm ówczesnej władzy. Pokazał też przepaść, jaka dzieliła ją od społeczeństwa. Dlaczego o tym dziś przypominam?

    Zacznijmy od rosnącego bezrobocia, które dziś przekroczyło już 14%. Już co czwarty młody Polak kończąc naukę pozostaje bez pracy. Co trzeci pracujący zatrudniany jest na śmieciowych umowach, bez ochrony Kodeksu Pracy. Mamy dziś 2 mln ludzi na emigracji – i trudno się im dziwić, gdy średnie zarobki w kraju należą do najniższych w całej Unii Europejskiej (są dwa razy niższe niż w Grecji!). Dodajmy do tego sytuację w służbie zdrowia, która jest najtragiczniejsza od 20 lat. Demografowie ostrzegają coraz donioślej, że Polsce grozi wyludnienie. Jest nas coraz mniej, coraz mniej się rodzi, coraz więcej z nas wyjeżdża. Za parę dekad w kraju będzie więcej emerytów niż pracujących. Tylko czy ta informacja, patrząc na perspektywy życia w Polsce, jeszcze zaskakuje? Nawet ptaki, które jak wiemy posiadają ptasie móżdżki, nie wiją gniazd i nie składają jaj na niepewnych gałęziach.
    Tyle o społeczeństwie. Z drugiej zaś strony mamy koalicję PO-PSL władającą krajem nad Wisłą. A momentami dziwię się, że nie na księżycu – bo z księżyca chyba czerpie ona gros swoich pomysłów. Nie będę już wspominał o budowie najdroższych autostrad na świecie – bo to zdarta płyta. Za to wspomnę tu zaledwie o pomysłach na szukanie oszczędności w likwidowaniu bibliotek szkolnych i publicznych (do tego sprowadza się projekt ministra Boniego). Wspomnę również o milionowych nagrodach dla kierownictwa Kancelarii Sejmu za 2012 rok. Wspomnę o ćwierci miliona złotych nagrody dla marszałek i wicemarszałków Sejmu, o ponad półmilionowych premiach dla urzędników Kancelarii Prezydenta. O 100-u milionach zł nagród dla 15 tysięcy urzędników.
    Również dziś rząd się sam wyżywi. Zaś społeczeństwo… niech zbiera szczaw. Wszak jesteśmy zieloną wyspą na mapie Europy. Wielką, zieloną wyspą szczawiu.
    WALDEMAR KRASKA

    Rząd się sam wyżywiRząd się sam wyżywi
  • Najważniejszy dzień w życiu Tuska

    Wszyscy widzieliśmy w telewizji radość premiera po szczycie UE. Ogłosił nam swój sukces. „Wywalczył” więcej, niż chciał. Prezydent witał go z szampanem. A my czym prędzej wyjmijmy kalkulatory.
     
    Polska dostanie 72,8 miliarda euro, czyli ponad 300 miliardów zł (obiecanych przez Tuska!). Prawie o 4 mld euro więcej niż poprzednio! Tylko, że poprzednio, kiedy rząd PiS zdobył dla Polski 69 miliardów, kurs euro wynosił 4,47 zł. Dziś wynosi 4,14. Mnożymy. Rachunek jest prosty. Otrzymaliśmy teraz z UE, znacznie mniejsze pieniądze niż wynegocjował rząd PiS na lata 2007-2013. Ale to nie wszystko. Bo w nowej perspektywie budżetowej zapłacimy ok. 15 mld euro więcej składki, a ta jest obliczana na podstawie PKB (które u nas nie spadło jak w innych krajach). Do tego jeśli utrzymamy absorpcję środków na poziomie 85% (wcześniej 90%) to okaże się, że wcale nie jesteśmy w tak rewelacyjnej sytuacji. W okresie 2007-2013 nasze roczne składki to ok. 24 mld euro. Jeśli PKB będzie rosło, to składka w okresie 2014-2020 wyniesie ok. 39 mld euro. Czy na szczycie Tusk miał kalkulator? Czy miał na czym liczyć, czy też liczył tylko na szampana u prezydenta i parę minut glorii w telewizji?
    Bieżący rok jest ostatnim, w którym nasi rolnicy dostaną z UE 5 miliardów euro, w tym 3 miliardy na dopłaty bezpośrednie i 2 miliardy na rozwój obszarów wiejskich. To są pieniądze wywalczone przez PiS. Tusk „wynegocjował” dla rolników o 7 miliardów euro mniej. Oznacza to, że przeciętny polski rolnik na 10 hektarach dostanie w ciągu 7 lat o 20 tysięcy zł mniej unijnej pomocy, niż dostawał do tej pory.
    Tak „wygląda najważniejszy dzień w życiu Tuska” – jak go sam określił. Teraz premier odpala „Tuskobus” i rusza w kraj chwalić się „sukcesem”. Inaczej mówiąc rozpoczyna kampanię przed przyszłorocznymi wyborami do parlamentu UE, samorządowymi oraz prezydenckimi i parlamentarnymi. A przyznać trzeba, że co jak co, ale wyborcze obiecanki wychodzą mu lepiej, niż praca, za którą bierze pieniądze.
    WALDEMAR KRASKA

    15 lutego 2013


  • Kredyt zaufania do windykacji!

    Rozbójnik Rumcajs, gdy brakowało mu gotówki wychodził na rozstaje dróg i tam ograbiał podróżnych. Idę o zakład, że minister finansów dobrze zna tę bajkę. Próbuje ją nawet wcielać w życie.
    W tegorocznym budżecie państwa, właśnie minister Jacek Rostowski, zaplanował wzrost środków z fotoradarów. Czy chodzi mu o bezpieczeństwo na drogach? Wątpliwe. Raczej, by fotoradarów było więcej, a z nich jeszcze więcej mandatów i pieniędzy do łatania dziury budżetowej. Minister transportu zaplanował więc, by dziennie fotoradary w Polsce robiły 21 tys. zdjęć. Rumcajs nawet z Cypiskiem by na to nie wpadli. Marne były więc z nich zbóje, w porównaniu.
    6 lat temu Donald Tusk krytykował PiS za stawiania nowych fotoradarów: „Tylko facet, który nie ma prawa jazdy może wydawać takie pieniądze na fotoradary, a nie na drogi” - mówił obecny premier. Ten sam, który obiecywał tanie państwo i teraz co weekend lata rządowym samolotem do Trójmiasta. Najwyraźniej, przez fotoradary przeloty wychodzą go taniej.
    Częste przeloty szefa rządu sprawiają, że wydaje się on być coraz bardziej oderwany od ziemi. Trochę mu tego można zazdrościć, bo tu, na dole rzeczywistość nie jest zbyt optymistyczna. Polska jest dziś jednym z czterech najbiedniejszych krajów Unii (obok Rumunii, Bułgarii i Łotwy). W Nowy Rok weszliśmy z dramatycznymi danymi GUS. W skrajnym ubóstwie żyje dziś prawie o pół miliona więcej Polaków niż przed dwoma laty. Według analiz w tym roku co 7 Polak (ponad 14%) ma być bez pracy. Już tylko 30 proc. rodzin bez obaw patrzy w przyszłość finansową. Coraz więcej Polaków nie jest w stanie spłacać swojego zadłużenia. I jedynym pewnym zawodem najbliższej przyszłości będzie… windykator.
    Dlatego za kilka tygodni Prawo i Sprawiedliwość złoży wniosek o wotum nieufności dla rządu PO-PSL. Nadszedł czas, by windykować z zaufania społecznego dla ekipy PO i PSL, zaciągniętego na poczet wyborczych obietnic bez pokrycia. Nadszedł czas, by nowy premier-specjalista stąpał mocno po ziemi, a nie bujał co weekend w przestworzach.
    WALDEMAR KRASKA



  • Etykieta zastępcza

    Wydawać by się mogło, że minęły czasy, kiedy czekoladę zastępował „wyrób czekolado podobny”, a Coca-Colę – Polo Cockta. Nic bardziej mylnego.
     
    Przed tygodniem, gdy okazało się, że wśród uczestników patriotycznej manifestacji w Warszawie policjanci poprzebierali się za chuliganów i (wiele na to wskazuje) prowokowali rozróby, zdałem sobie sprawę, iż nasza rzeczywistość sięga granicy absurdu. Przecież wydarzenia, o których co i raz się dowiadujemy godne są scenariusza na miarę filmów Stanisława Barei! A przecież na policjantach przebranych za łobuzów rzecz się nie kończy.

    Premier Tusk pod zastępczą etykietą walki o polski udział w budżecie Unii Europejskiej na lata 2014 – 2020 z miejsca rezygnuje z 70 mld Euro – co wyliczył mu na wtorkowej konferencji Jarosław Kaczyński. Te pieniądze, to zarazem niższe dopłaty do hektara dla polskich rolników. Minister spraw zagranicznych pod zastępczą etykietą walki o polski interes apeluje do premiera, by ten nie był zbyt stanowczy w Brukseli w sprawie dopłat do rolnictwa, bo to osłabia polskie umiarkowane stanowisko. Mało tego. Pod zastępczą etykietą demokracji coraz mocniej zaciska się pas na szyjach polskich samorządów. Nasze samorządy stają się wszak kołem ratunkowym dla topniejącego budżetu państwa. Coraz więcej obowiązków zrzuca na nie władza centralna i zarazem coraz mniej pieniędzy daje na ich realizację. Najlepszym przykładem jest tu edukacja. W rządowym projekcie subwencji oświatowej na 2013 r. nie ma pieniędzy na pensje dla 10 tys. nauczycieli – co zauważył przewodniczący sekcji oświaty NSZZ „Solidarność” Ryszard Proksa. Znaczy to, że wkrótce tysiące nauczycieli zostaną bez pracy. Oczywiście pod zastępczą etykietą rozwoju szkolnictwa i dbania o wykształcenie naszych dzieci.
    I tych etykiet zastępczych wokół nas nie zabraknie - tak długo, jak długo policjanci będą przebierać się za chuliganów, a nieudacznicy z PO i z PSL za tzw. dobry rząd.
    WALDEMAR KRASKA

  • Deszczowa piosenka

    19 października 2012

    Pamiętacie Państwo, gdy nie tak dawno premier Tusk przed kamerami TVN porównywał swój rząd do Stadionu Narodowego? Od wtorku te porównanie zdaje się być całkiem trafne.
     
    Prawie spełniły się przepowiednie Lecha Wałęsy, który przed laty obiecywał Polakom drugą Japonię. Wszyscy widzieliśmy przed telewizorami, jak Stadion Narodowy zamieniał się w pole ryżowe. Choć wielu woli określenie Basen Narodowy. Sytuacja jest komiczna, ale tylko do pewnego momentu. Bowiem, gdy zastanowimy się głębiej nad odwołaniem meczu Polska – Anglia, trudno kryć zażenowanie. Śmieje się z nas już pół Europy. I gdzież teraz podział się ten pozytywny wizerunek kraju, na który tak pracowano podczas przygotowań do Euro 2012?
    Wtorkowe kałuże na stadionie są dobrą ilustracją sytuacji panującej w kraju. Stadion na którym nie da się rozegrać meczu staje w jednym rzędzie z autostradami, którymi nie da się jeździć; ze szkołami, które nie uczą; z rządem, który nie rządzi; z państwem, które nie działa. To smutna, ale dość uprawniona refleksja.
    Znaczące jest już samo zjawisko lania wody – pod tym względem wtorkowe ulewy, mimo wszystko, nie były w stanie zawstydzić rządzącej koalicji. Ta w laniu wody jest poza zasięgiem. "Lepiej być pracującym, dobrym spawaczem niż kiepskim politologiem bez pracy" - mówił w radiowej "Jedynce" premier Donald Tusk pytany o bezrobocie wśród młodych ludzi. A może raczej dekarzem, panie Premierze? Na Twitterze Brytyjczycy szydzą z „polskiego dachu”. Piszą, że w Polsce leje się z dachów, bo „wszyscy” polscy dekarze pracują już w u nich. Spawacze pewnie też. Wszak emigracja za rządów PO-PSL nabiera coraz większego rozmachu.
    Pojawiają się głosy wzywające do odwołania minister sportu – Joanny Muchy. Po wtorkowym blamażu na tym stanowisku bardziej kompetentna byłaby pogodynka. Ale nie ograniczajmy się wyłącznie do minister Muchy. Mamy piłkarza u władzy i sytuację, w której nie da się przeprowadzić meczu - mówił Jarosław Kaczyński. Mamy też kraj bez dachu – i trudno się temu dziwić, gdy u władzy są właśnie piłkarze.
    WALDEMAR KRASKA

  • Ciekawe czasy

    21 września 2012

    Obyśmy żyli w ciekawych czasach – tak brzmiała klątwa w starożytnym Rzymie. Ale ucieleśniła się, niestety, dopiero u nas, nad Wisłą.
    Doprawdy ciężko jest sobie wyobrazić, o co jeszcze może się potknąć obecna koalicja rządowa. Tyle tego już było, że nawet szkoda wymieniać. Doprawdy ciężko jest sobie wyobrazić współczesne europejskie państwo, które trawione jest tak wielkim kryzysem władzy, jak właśnie Polska. A przecież już dzieci w szkole uczą się, że demokracja opiera się na trzech filarach: władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Tymczasem u nas żadna z wymienionych nie działa sprawnie. W pełni zgadzam się ze słowami ks. bp Antoniego Pacyfika Dydycza, który minionej niedzieli na Jasnej Górze zauważył, że Sejm w Polsce nie wypełnia swojej podstawowej misji, nie kontroluje rządu. I pytał: za co posłowie biorą pieniądze, skoro wszystko się pomieszało, skoro rząd steruje Sejmem, a właściwie robi to jedna partia? Czyż można sobie wyobrazić większe zagrożenie dla demokracji?
    Niesprawne organy państwowe powodują, że Polacy coraz mniej utożsamiają się ze swoim krajem. Coraz częściej mamy poczucie bezsilności i braku wpływu na los państwa. Tymczasem ekipa Donalda Tuska sprawia wrażenie totalnie odizolowanej od społeczeństwa. Każdą krytykę odbiera się tam jako atak, każdą propozycję zmian, reform – odpiera, a często jeszcze ośmiesza. A najchętniej zamiata pod dywan. Prawo i Sprawiedliwość przygotowało cały pakiet ustaw. Zdajemy sobie w końcu sprawę z powagi obecnej sytuacji. Ale niestety, nie widać partnerów do poważnej debaty nad nimi. Widać natomiast żenujące szamotanie się z tabloidami, niejasne zagrania na granicy przyzwoitości i pompowanie tematów zastępczych. Przyznam, że dość już mam tych „ciekawych czasów”. Z dużo większą ochotą, chciałbym wreszcie żyć w czasach spokojnych – czego i Państwu życzę.
    WALDEMAR KRASKA

  • Kluczem, czy wytrychem?

    Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało niewiele ponad dwa tygodnie. Rodzice właśnie uganiają się po sklepach, aby wyposażyć dzieci w podręczniki i wszelkie szkolne przybory. Wierzymy, że wykształcenie naszych latorośli przyniesie im lepsze życie. Ale czy na pewno w Polsce?
    Rząd PO-PSL wyraźnie spycha problem szkolnictwa na samorządy. Nakłada na nie coraz więcej obowiązków (utrzymania szkół, pensje dla nauczycieli itp.) i zarazem przekazuje na to coraz mniej pieniędzy. Wszak pieniądze, jaki dostają samorządy na szkolnictwo, są uzależniona od liczby uczniów. A jak wiemy jest niż demograficzny, rodzi się coraz mniej dzieci. Stąd coraz więcej zamykanych szkół, coraz więcej nauczycieli zwalnianych z pracy, coraz liczniejsze klasy w szkołach, gdzie większość uczniów musi dojeżdżać. Rodzice protestują u wójtów i burmistrzów, a przecież nie tu leży problem, tylko wyżej. Jednak rząd Tuska nie zaprząta sobie głowy tymi kwestiami, jakby nie były one znaczące. A przecież, jak pisał kanclerz Jan Zamoyski: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”.
    Przeczytałem w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, że nigdy wcześniej w Polsce tak wiele osób z wyższym wykształceniem nie było bez pracy. W końcu czerwca w urzędach pracy zarejestrowanych było ponad 216 tys. absolwentów szkół wyższych. Nie dziwi więc, że tylko w ubiegłym roku do Anglii wyjechało sześć razy więcej Polaków, niż w roku poprzednim. I coraz częściej wyjeżdżają oni na stałe. Rzecz wygląda więc następująco: wykształceni za pieniądze podatników specjaliści służyć będą swą wiedzą i umiejętnościami za granicą, bo w Polsce ta wiedza i umiejętności, niestety, nie są w cenie.
    „Nauka to potęgi klucz” – mówimy swoim dzieciom. Tymczasem, wystarczy włączyć telewizor, by przekonać się, że dziś największe kariery w kraju nad Wisłą robi się wytrychem. A najlepiej jak tym wytrychem jest partyjna legitymacja PO lub PSL.
    WALDEMAR KRASKA

  • Dyzma wiecznie żywy

    Dokładnie 80 lat temu, gdy Tadeusz Dołęga Mostowicz pisał „Karierę Nikodema Dyzmy” nie mógł chyba przypuszczać, że stworzy książkę na polskie warunki ponadczasową.
    Historia człowieka mniej niż przeciętnego, który po trosze dzięki szczęściu, a w większej mierze dzięki układom, rozgrywkom politycznym i rozmaitym podstolikowym rozdaniom ląduje na „wypasionych” posadach nic nie traci ze swej aktualności. I to jest smutne. Od przeszło tygodnia obserwujemy zawieruchę wokół tzw. „Taśm PSL”. Nagrania rozmowy szefa kółek rolniczych Władysława Serafina z byłym prezesem Agencji Rynku Rolnego Władysławem Łukasikiem pokazują drogi, którymi współcześni nam Dyzmowie robią swoje kariery. Pensje po 29 tysięcy miesięcznie, dodatkowe tysiące za zasiadanie w radach nadzorczych spółek, wypompowywanie pieniędzy podatników na dziesiątki sposobów. Wreszcie wycieczki i zagraniczne wypady – zwane delegacjami. Kiedy o tym wszystkim słyszę, to myślę, że ten Nikodem Dyzma od Mostowicza o takiej fortunie mógł tylko pomarzyć.
    Przyznam, że jeszcze nie minęło mi zażenowanie po aferze hazardowej, w której główne role odgrywali politycy Platformy Obywatelskiej. Tej samej PO, której przywódca i zarazem premier kraju dziś sugeruje, że PSL zaskakuje go mało etycznym podejściem do rozdzielania stanowisk i pieniędzy. Czyżby uczeń przeskoczył mistrzów?
    Przypadkowi ludzie na lukratywnych stanowiskach zazwyczaj podejmują przypadkowe decyzje. Efekt tego jest taki, że nie dość, iż ciągną tłuste pensje z pieniędzy podatników, to jeszcze podejmują decyzje dla tychże podatników szkodliwe. I dzieje się to wszystko w czasie drastycznego ubożenia naszego społeczeństwa. Polacy mają coraz większy problem z przeżyciem do „pierwszego”. Rosną ceny i ciężej jest o pracę pod rządami PO i PSL. A gdzie jak gdzie, ale właśnie w PSL powinni wiedzieć, że aby wydoić krowę, to trzeba ją najpierw nakarmić.
    WALDEMAR KRASKA

  • Igrzyska czas zakończyć!

    To oczywiste, że liczyłem na lepszą grę naszych piłkarzy. Kto z nas nie liczył? A jednak obyło się bez zapowiadanego „Cudu nad Wisłą”. Przynajmniej na stadionach.
    „Najlepsza drużyna od lat rozegrała najgorszy turniej” – tak to skwitował Zbigniew Boniek, który wprost sugeruje, że reprezentacja została przeinwestowana. Nasi dostali do podziału 2 mln zł. „Za co?” – pyta. – „Skoro nie wyszli z grupy, nie powinni dostać nic oprócz startowego”. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, której na imię PZPN, gdzie Lato trwa niezmiennie. I tu całkowicie zgadzam się z moimi partyjnymi kolegami, że w PZPN konieczne jest powołanie kuratora, który przeczyści ten układ. Przepraszam, że jeszcze wspominam o piłce, ale wciąż czuję tę gorycz.

    Prawdziwym wygranym Euro 2012 jest zaś minister rolnictwa, którego twarz w wykupionym czasie antenowym witała przed meczami. – Tato! – wołał do mnie syn. – Mecz zaraz się zacznie, bo Sawicki już leci. I leciał zachwalając rozwój polskiej wsi. W reklamach za pół miliona złotych. Rolnicy z powiatu sokołowskiego, siedleckiego czy łosickiego na pewno poczuli się po tym lepiej.
    W czasie gdy wszyscy skupili się na kibicowaniu, w mediach przebijały się ledwie strzępki innych informacji. Jakby mniej istotnych. O tym, że w ostatnim roku przybyło kolejnych 400 tys. obywateli żyjących poniżej granicy ubóstwa (było 2,6 mln w 2010 r.). O tym, że co najmniej 110 tys. absolwentów zasili szeregi bezrobotnych albo wyjedzie za granicę. O tym, że mamy już 2 mln bezrobotnych, w tym prawie 411 tys. w wieku do 24 lat. O tym, że rząd przymierza się do wprowadzenia podatku katastralnego, i że zapłacimy więcej za nieruchomości. No i jeszcze o tym, że Euro 2012 kosztowało statystycznego Polaka po ok. 12 tys. złotych na głowę. I to już w głowie trudno się mieści.
    WALDEMAR KRASKA

  • Jaka przyszłość czeka żaka?

    Kiedy piszę ten felieton siedleccy studenci właśnie obchodzą swe doroczne święto - Jackonalia. Dopinguję im, bo wiem, że studiowanie jest żmudną pracą. A za ciężką pracę winna być godziwa nagroda.

    W Siedlcach studiuje kilkanaście tysięcy mieszkańców naszego regionu. Liczą oni, że dyplom pomoże im zwiększyć szanse na rynku pracy. Tak właśnie powinno być! Obawiam się jednak, że rzeczywistość, z którą żacy spotkają się po zakończeniu nauki będzie odległa od ich oczekiwań. Wciąż ubywa ofert pracy dla absolwentów uczelni. Zaś rządząca koalicja PO-PSL nie ma pomysłu, aby tę sytuację zmienić.

    Studenci na zajęciach dyskutują, argumentują, dociekają prawdy. W ten sposób szlifuje się u młodzieży także postawę obywatelską. Bo dyskusja jest podstawą demokracji. Czy więc nie są studenci zaskoczeni brakiem dyskusji w dzisiejszej przestrzeni społecznej? Rząd wprowadza ważne reformy bez koniecznych konsultacji. Nie zważa na protesty. Traktuje obywateli niczym milczące stado owiec. Słowem, w rzeczywistości pozaakademickiej niewiele jest dziś miejsca na dyskusję, argumenty i dociekanie prawdy.

    Studenci w trakcie zajęć kształtują swą kreatywność. Wielu z nich zapewne planuje prowadzić własną firmę. To jednak od końca PRL-u nigdy nie było tak trudne jak za rządów PO-PSL. Świadczą o tym choćby dane z siedleckiego GUS-u. W roku 2010 w całym Powiecie Siedleckim (łącznie z miastem) otwarto 1447 nowych działalności a 738 zamknięto. Natomiast tylko w pierwszym półroczu 2011 roku ta tendencja całkowicie się odwróciła – otwarto 500 firm a 732 zamknięto. To jest najlepszy miernik osiągnięć koalicji PO-PSL. I to jest rzeczywistość, która czeka dziś na naszych studentów. I kiedy o tym wszystkim pomyślę, to siedleckie Jackonalia jakoś mi się kojarzą z balem na Titanicu.

    WALDEMAR KRASKA
  • Wyborcze obiecadło

    Przed wojną pewien łódzki fabrykant mawiał: „Obiecać ludziom można wszystko. To nic nie kosztuje.” I dziś, w kampanii wyborczej, właśnie taki festiwal obietnic trwa.

    Obiecano już setki miliardów euro z kasy Unii. Obiecano rozwój, lepszą płacę, pracę i emerytury. W zasadzie ciężko wskazać jakąś grupę, której jeszcze nic nie naobiecywano. Rolnicy, górnicy, przedsiębiorcy, no wszyscy chyba już mają porządnie naobiecywane. Nawet dąb Bartek, do którego tuskobusem przyjechał we wtorek premier Tusk z małżonką. Przed kamerami Tusk obiecał Bartkowi „na trwałe go uratować”, zaś małżonka życzyła drzewu kolejnego 1000 lat w zdrowiu i szczęściu. Widząc to w telewizji, zacząłem się zastanawiać ile obietnic mogłoby paść, gdyby tuskobus odwiedził ZOO?

    Mniej śmieszne jest, że obiecanki np. rolnikom składają ci, którzy przez ostatnie lata doprowadzili do nieopłacalności produkcji rolnej; którzy sprawili, że nasi rolnicy dostaną znacznie mniejsze dopłaty od Niemców. Także to, że pieniądze z Unii obiecuje ta „silna drużyna”, która tak zadłuża nasz kraj. Przypomnę tylko, że w ciągu ostatniego roku polski dług publiczny wzrósł o 95,8 mld zł. To 2520 zł długu na każdego mieszkańca naszego kraju.

    Jak Państwo wiecie kandyduję do Senatu RP. Ale ja dla odmiany niczego nie będę Państwu obiecywał. Ja wolę uczciwie Państwu powiedzieć, co konkretnie chcę zrobić. Jestem lekarzem. Zależy mi przede wszystkim na poprawie stanu służby zdrowia i lepszej opiece nad pacjentami. Pracowałem nad tym w senackiej Komisji Zdrowia, której efektem jest choćby dobra ustawa o ratownictwie medycznym. Pozostaję wierny naczelnej zasadzie lekarskiej Primum non nocere – przede wszystkim nie szkodzić. Także w Senacie.

    WALDEMAR KRASKA
  • Podróże Pana Tuska

    W szkole czytaliśmy „Podróże Guliwera” a także „Podróże Pana Kleksa”. Teraz codziennie, w odcinkach, telewizja przedstawia nam przygodową opowieść pod tytułem „Podróże Pana Tuska”.


    A wszystko zaczęło się w miniony poniedziałek. Gdy w sondażach PiS dogoniło PO, premier Tusk wsiadł w autobus, zwany też „Tuskobusem”, i rozpoczął cykl swoich podróżniczych przygód po kraju. – Nic nie zastąpi prawdziwej, szczerej rozmowy z ludźmi – zapowiadał, gdy wyruszał ze stolicy. I zapewniał, że o problemach rozmawiać będzie z każdym. Ledwie Tusk opuścił stolicę, a już zaczęło robić się mniej bajkowo.

    W Kutnie mieszkańcy opadli naszego podróżnika i zaczęli zasypywać go mnóstwem pytań. A najczęściej powtarzane było: „Jak żyć?”. Zresztą to pytanie padało także na kolejnych przystankach „Tuskobusu”.

    Dawno temu Maria Antonina znalazła się w podobnych opałach co Tusk. Wieśniacy krzyczeli do niej: „jesteśmy głodni, nie mamy chleba”. Na to francuska królowa poradziła: „Skoro nie mają chleba, niech jedzą ciastka”. Ale przyznać trzeba, że biedulka nie miała tylu doradców od wizerunku, co Tusk i ogólnie stała gorzej pod względem PR. Tuskowi doradzono, żeby słuchał, głaskał, przytulał i obiecywał pomoc. Więc słucha, głaszcze, przytula i obiecuje pomoc.

    W Piastowie premiera witał transparent „Dość kłamstw!”. I to w szkole. Nasz podróżnik musiał czuć się bardzo nieprzyjemnie. Bo nie dość, że polskie prawo zakazuje prowadzenia kampanii wyborczych w szkołach, to jeszcze ten transparent. I tłum pytający „Jak żyć”. Eh, nawet Koziołek Matołek miał łatwiej w swej podróży do Pacanowa.

    A to dopiero początek. Co będzie jak „Tuskobus” dojedzie do Siedlec, Sokołowa Podlaskiego, Kosowa Lackiego czy Łosic?

    WALDEMAR KRASKA
  • Za co lubię Kazika StaszewskiegoOczywiście za muzykę. A jeszcze bardziej za rewelacyjne teksty jego piosenek. Ale najbardziej lubię Kazika za to, że zawsze potrafił iść pod prąd. Zawsze mówił to co myśli. Tak, za szczerość lubię go najbardziej.
  • Osioł też jest koniem!Hebluj synku hebluj, a i tak ojciec poprawi po swojemu siekierą – mówiło się na Podlasiu. W myśl tej zasady działa sejmowa komisja do spraw nacisków.
  • Chcemy lekarzy, nie znachorówKilka dni temu w telewizji premier Tusk wezwał PiS do publicznej debaty. I powiem Państwu, że gdy się o tym dowiedziałem prawie spadłem z krzesła. Bo cała sytuacja wygląda mniej więcej tak: Znachor obiecuje choremu, że będzie go leczył. A następnie przez cztery lata tylko pali nad nim kadzidła i odmawia zaklęcia. Chory wcale nie czuje się lepiej a jego stan, co oczywiste, jeszcze się pogarsza. A kiedy wreszcie chce prawdziwego lekarza, to znachor ogłasza, że w tej sprawie konieczna jest… debata.
  • Zapraszam do karetki Jest taki dowcip, o tym, jak na budowę przyjechała ekipa telewizyjna. Dziennikarze obserwują, jak po placu budowy biega robotnik z pustą taczką. – Co pan robi? – pytają, a ten odpowiada: – Panowie! Mamy tu tyle roboty, że nawet nie ma czasu taczki załadować!
  • Poważna ekipa od portfeli Do biur senatorskich w Sokołowie Podlaskim, Siedlcach oraz w Łosicach większość osób przychodzi w dwóch sprawach: szuka pracy lub wsparcia finansowego. Od lat brak pracy i bieda to dwa poważne problemy naszego regionu. 
  • Klęska Sikorskiego Od kilku dni nie dają mi spokoju słowa ministra Radosława Sikorskiego, wygłoszone dzień przed rocznicą Powstania Warszawskiego. Przypomnę, że minister spraw zagranicznych w rządzie Tuska wyznał: „Nikt mnie nie zwolni z obowiązku analizowania naszych klęsk”.
  • Refleksje dotyczące minionego 2010 rokuMinął rok 2010. Rok trudny i dramatyczny dla Polski , i dla Prawa i Sprawiedliwości.
    W katastrofie smoleńskiej straciliśmy parę prezydencką i elitę PiS. Nastał czas próby – przegrane wybory prezydenckie i nie najlepszy wynik w wyborach samorządowych. Co dalej? 
  • Senacka poprawka wprowadzająca jednomandatowe okręgi wyborcze 
  • Katastrofa Smoleńska 
  • Pierwsza rocznica katastrofy smoleńskiej 
  • Oświadczenie w sprawie programu Tomasza Lisa 
  • Oświadczenie w sprawie artykułu w Tygodniku Siedleckim 
  • Oświadczenie w sprawie noty dyplomatycznej 
Biuro Senatorskie Sokołów Podlaski: 25 781 34 47, Siedlce: 25 632 21 47
e-mail: biuro@kraska.home.pl

© 2024 Waldemar Kraska